Beskid Mały czyli debiut plecakowy.

Beskid Mały czyli debiut plecakowy





Od ponad 14 lat jeżdżę na rowerowe wyprawy i przejechałem/zwiedziłem znaczną część Polski i Europy. Jednak w góry, na szlaki terenowe nigdy się nie zapuszczałem z sakwami. Próba przejechania w formie enduro skończyła się niepowodzeniem. Ot 40 litrowy plecak z 11 kg obciążeniem zbyt mocno wtłaczał mnie w siodełko. Zatem postanowiłem je przejść. Nie lubię chodzić na smyczy więc cały dobytek, który woziłem na rowerze musiałem przenieść na plecy. I tu pojawiły się wątpliwości... Czy po wypadku na paralotni mój kręgosłup wytrzyma takie obciążenia skoro 20 lat temu nie mogłem wysiedzieć w samochodzie dłużej niż 30 minut... Czy moje kolana wytrzymają skoro każdą wyprawę rowerową przejeżdżałem w stabilizatorach stawu kolanowego...
Ponieważ owa wyprawa miała być testem więc nie chciałem za dużo inwestować. Przygotowania rozpocząłem od wyboru plecaka. Wybrałem plecak FN model Pamir o pojemności 55+5. Posiadane przeze mnie namioty idealne w turystyce rowerowej okazały się za ciężkie. Chciałem mieć namiot o wadze 1 kg. Wybór padł także na FN model Faroe. Wprawdzie namiot składa się z 0,8 kg sypialni i także 0,8 kg tropiku ale rezygnując z sypialni zyskałem o 0,8 kg lżejszy bagaż.

Pozostałe rzeczy wziąłem z turystyki rowerowej. Próbne pakowanie. Waga oscylowała w okolicach 15 kg. Za dużo. Przegląd wyposażenia pod kątem redukcji wagi. Udało się. Zszedłem do 12 kg.

Za debiut wybrałem Beskid Mały. Dlaczego... Sam tego nie wiem.


Dzień 1.

Po spędzeniu zimnej nocy w nocnym pociągu z Warszawy do Zakopanego wysiadam w Bielsku Białej. Obok dworca PKP jest dworzec PKS więc odpada chodzenie z ciężkim plecakiem po mieście. Jadę do lokalnym autobusem w kierunku wschodnim.


Wysiadam pod górą i udaję się prosto na niebieski szlak z zamiarem wejścia na Gaiki. Jestem pełen nadziei chociaż cały czas szlak jest schowany w cieniu i z wielką zazdrością patrzę na inne zbocza skąpane w ciepłym porannym słońcu.


Zaczyna się bardzo strome podejście. 12 kg na plecach ciąży niemiłosiernie. Robię na początku sporo odpoczynków pod byle pretekstem ot chociażby aby napić się żródlanej wody.


Gdy osiągnąłem grzbiet szarość poranka oświetliły ciepłe płomienie wschodzącego słońca. Natychmiast rzucam plecak na kępkę trawy i przygotowuję skromne śniadanko.



Humorek od razu mi się poprawił podobnie jak poprawiła się droga chociaż miejscami pojawiły się małe przeszkody terenowe.


Na szczęście one tylko dodawały urozmaicenia podobnie jak urozmaiceniem były szlak lekko kamienisty.


Szybko docieram do Chrobaczej Łaki i znajdującego się tam schroniska.
 Przez chwilę otwiera się okno widokowe na górę Żar.



Jest trochę ludzi więc postanawiam ominąć ten gwar. I to był kolosalny błąd nowicjusza. Teraz wiem, że w górach należy wykorzystać każdą okazję do zdobycia gorącego posiłku bo taka następna okazja może szybko nie nastąpić.
Szedłem czerwonym szlakiem więc postanawiam nim kontynuować wędrówkę. To także był błąd gdyż za chwilę czekała mnie długa i nudna marszruta po asfalcie.


Docieram do zbiornika i zapory w formie elektrowni wodnej.









.


.
.
Chwila zastanowienia. Szlak czerwony prowadził w prawo na górę Żar. Swego czasu spędziłem w jej okolicach 2 tygodnie na obozie modelarskim więc pakowanie się 2 razy w to samo miejsce było wbrew mojej naturze. Odbiłem w lewo na zielony szlak, który znowu prowadził po nudnym asfaltowym dukcie. Ostatkiem sił doczłapałem się do Porąbki i udałem się do pizzerni...jedynej knajpy w tym miejscu. Poinformowano mnie o bardzo długim oczekiwaniu więc udałem się do stolika zlokalizowanego w zacisznej części i tam ...zapadłem w błogą drzemkę.
Po posiłku uzupełniłem zapasy w lokalnym sklepiku i drogą wiodącą pomiędzy domkami udałem się na strome i kamieniste podejście.




.
.
Ciężki plecak, zmęczenie, temperatura i niełatwe podejście szybko sprawiły, że na nowo poczułem się całkiem bezsilny.

.


.Na szczęście szlak szybko się wypłaszczył a i słońce coraz słabiej zaczynało świecić. Pojawiły sie także bardzo wielkie okna widokowe. Zacząłem się rozglądać za noclegiem.



.Bardzo szybko go znalazłem w zacisznym kąciku wielkiej łąki.



.Nad ranem się okazało, że to nie była łąka lecz pastwisko.



Mimo nie zapowiedzianego towarzystwa samotnie przystępuję do śniadanka.


Po spakowaniu się dosłownie po kilkuset metrach spotykam tabliczkę kierunkową. Nie mając żadnego sztywnego harmonogramu dnia postanawiam tam wstąpić na kawę i pogawędkę.

.

.
.

.

.

.

.

.

.

.

.

.


.
.
..









.

Szło mi się dobrze ale ciężar czułem. Często robiłem odpoczynki. Pod koniec dnia szelki wpijały mi się niemiłosiernie i to był największy mankament. Reszta czyli kręgosłup i kolana w najmniejszym stopniu się nie odzywały. Drugiego dnia było lepiej do tego stopnia, że podczas, krótkich postojów już nie zrzucałem plecaka na ziemię. Trzeci dzień także był ok. Mogłem już wówczas iść nawet w siną dal. I tak doszedłem do Suchej Beskidzkiej.

Mapa


Komentarze

Popularne posty