Połoninami Małej Fatry, 2016




Nadchodzi kolejny długi weekend i zaczynam snuć plany jakby najefektywniej spędzić ten czas. Ciągle biję się z myślami czy wybrać rower czy plecak. Tym razem plecak zwyciężył a to za sprawą mojej nowej towarzyszki.
Teraz tylko pozostało zdecydować o miejscu. Bardzo kusiła mnie Ukraina z jej bezkresnymi karpackimi połoninami ale zbyt długi czas podróży szybko mnie od tego pomysłu odwiódł. Więc gdzie? Bezkresne samotne góry i szybki czas dojazdu dla mnie nierozerwalnie wiążą się ze Słowacją. Jeśli Słowacja to jakie pasmo?
Tatry Zachodnie i Wysokie odpadają bo szlaki są jeszcze zamknięte. W Tatrach Niskich byłem zimą. Wielką Fatrę nie dawno eksplorowałem. Zatem pozostała Mała Fatra. Niby eksplorowałem ją z dziećmi a i także pokonałem ją częściowo na rowerze ale nie przeszedłem jej całej grani.
Decyzja zapadła. Kupiłem bilety na pociąg i w drogę.

Dzień 1.


Docieramy z kilkoma przesiadkami do maleńkiego miasteczka Parnica położonego na wschodnim skraju Małej Fatry. Stąd rozpoczyna się niebieski szlak wiodący przez Ośnicę w kierunku Wielkiego Rozsutka.


Szlak rozpoczyna się tuż obok stacji kolejowej i przez pierwszy kilometr biegnie wzdłuż głównej drogi by następnie skręcić gdzieś w krzaki. Ledwo odnajdujemy zarośniętą i zabłoconą ścieżkę. Dodatkowo jest miejscami pokryta odchodami zwierząt domowych. Mało apetyczne powitanie ... Po kilkunastu minutach wspinaczki krzaki ustępują miejsca pierwszym połoninom. Jednak widok nadal nie jest optymistyczny z powodu zalegającej gęstej mgły.


Jednak nastoje nas nie opuszczają. Wyrwaliśmy się z wielkiego morderczego miasta i będziemy się cieszyć przez 4 dni dziką górską swobodą.



Nie wiem czy to nasz nastrój wpłynął na pogodę ale po chwili stojące powietrze zaczęło się ruszać i wiatr powoli zaczął przeganiać niską podstawę chmur odsłaniając coraz dalszy horyzont.



Zaskoczeni tą zmianą postanowiliśmy w porannym słońcu zjeść śniadanie cały czas podziwiając spektakl ze słońcem i chmurami w rolach głównych.

Pniemy się nadal w górę odkrywając co raz to inne połoniny.





Wchodzimy w las i po mocno trawersującej ścieżce ukrytej w gęstym runie docieramy do podnóży pierwszego szczytu ... Ośnicy 1363 m npm.

W tle mamy imponujący masyw Stocha. 



Osiągamy Ośnicę.



I podziwiamy otaczającą panoramę.



Następnie maszerujemy szeroką graniówką prawie pod same podnóże kolejnej imponującej góry Wielkiego Rozsutka.


Po drodze robimy dłuższy postój przy ożeżwiającym źródełku. Wykorzystujemy wodę także do zagotowania posiłku gdyż tego dnia nie planujemy dotrzeć do żadnego schroniska.


Posileni zaczynamy szturmować niekończące się podejście po szerokim grzbiecie Stocha...


... w trakcie którego możemy podziwiać cały majestat skalistego Wielkiego Rozsutka.


Oraz okoliczną panoramę



Wielce znudzeni osiągamy Stocha .....







Rozpoczynamy żmudne i uciążliwe zejście po zachodnim stoku, który przechodzi w wąską graniówkę. 


Słońce co raz bardziej zaczynało zbliżać się do szczytów więc postanowiliśmy zanocować na grani. Ze Stocha graniówka wydawała się płaska ale z bliska nie było już tak wesoło. Wytypowałem kilka miejsc ale coś zawsze mi nie pasowało. Ostatecznie ostatnia miejscówka była na tyle płaska aby pomieścić naszą dwuosobową chinkę. W trakcie rozbijania minęło nas kilku słowackich turystów życząc nam przyjemnego nocowania. 


W kilka minut po rozstawieniu namiotu pojawiły się tuż obok nas ciemne chmury. 


Czym prędzej zwinęliśmy wszystko do środka po czym rozpętała się burza, która z przerwami trwała całą noc co chwila zraszając mizerną płachtę obfitymi strumieniami wody. Dla Marzeny była to pierwsza noc pod namiotem więc większość nocy zamiast na sen musiałem przeznaczyć na rozwiewaniu jej niepewności. 

Mapa


Dzień 2

Poranek przywitał nas pięknym słońcem i cudownym widokiem na Wieki Rozsutek, który wyłaniał się z morza mgieł niczym wyspa z oceanu.



Dokonuję oględzin naszego namiociku. Nie stwierdzam najmniejszych strat.



Pakujemy się i ... natychmiast otaczają nas chmury. Jest jedno wielkie mleko. 




Nie przejmujemy się tym i zdobywamy kolejne szczyty.










Na szczęście chodzenie od tyczki do tyczki nie trwa długo. Wiatr zaczął przepędzać chmury.

 








Na wysokości przełęczy ... postanawiamy zejść do schroniska pod Chlebem by naładować akumulatory. Cel podróży jest z daleka widoczny.



A szlak bardzo wyrazisty.



Docieramy do schroniska. 



Zamawiamy kwaśnicę, którą dostajemy w gustownych wiaderkach. Jest wyjątkowo smaczna i pożywna.




Typowych drugich dań nie było w menu. W zamian mamy gorące przekąski lub gorące dania śniadaniowe. 

 


Marzena, jako kawosz zamawia czarny napój oraz olbrzymią słodkość z makiem.



Obiad wczesnym przedpołudniem jest może nie na miejscu ale mamy w planie przejść całą graniówkę a najbliższa cywilizacja to schronisko pod Suchym. 
Jesteśmy przez chwilę jedynymi gośćmi więc w dalszym ciągu możemy cieszyć się błogą górską ciszą. 
Po kilku minutach jednak zaczynają się pojawiać pierwsi turyści w tym trójka starszych pań z Polski. Dotarły tu bardzo popularną i lekką drogą ... kolejką linową na przełęcz  ... a  stamtąd szeroką bitą drogą o niewielkim stopniu trudności. Tą właśnie drogą udajemy się w dalszą trasę. 



Droga jest łatwa więc daje możliwość ciągłego podziwiania najwyższej góry w tym paśmie .... Wielkiego Krywania. Zdobywanie jej szczytu to bardzo popularna rozrywka dla mniej ambitnych turystów. Jest to bardzo łatwe gdyż od wspomnianej kolejki dzieli zaledwie kilkanaście minut drogi do przełęczy .... Gdyby ktoś chciał ją zdobyć od południa to droga ta zajęłaby kilkanaście godzin.



Im bliżej wspomnianej wyżej przełęczy tym ilość turystów się zwiększa by po chwili cała połonina pokryła się kolorowymi ciuszkami i różnojęzycznym gwarem. 



Mijamy przełęcz i natychmiast ruch turystyczny drastycznie maleje. Możemy na nowo cieszyć się ciszą i pięknem górskich krajobrazów. 



Na naszej trasie mamy kolejny szczyt do zdobycia. Jest to Mały Krywań. Jest on bliżniaczą górą jak Wielki Krywań. Obydwie góry mają bardz długie stoki nachylone łagodnie w kierunku południowym.


.

 Od strony północnej są zdecydowanie bardziej ekspozycyjne ale droga wejściowa jest łatwiejsza bo prowadzi wprost ze szlaku graniowego.



 Zapewne dlatego gromadka polskich cyklistów zdecydowała się zaatakować tę górę od strony północnej. 


Pod szczytem napotykamy na kamienny schron. Tak na prawdę jest to tylko kamienny murek w kształcie podkowy chroniący przed porywistym wiatrem. Zapewne w sezonie zimowym nie jedna tam noc była spędzana pod namiotem. 



Dalsza nasza prowadzi wąską graniówką aż do Białych Skał.


 Mamy w alternatywie szlak żółty szlak obwodowy ale wybieramy przez grań. Po kilku metrach zaczynamy żałować tej decyzji gdyż szlak z przyjemnej spacerowej ścieżki robi się wąską ścieżyną pomiędzy wyrośniętej kossówki by następnie prowadzić pionowo w górę po litej skale.



  
 O ile wspinaczka na lekko byłaby przyjemnością to z pełnym wyposażeniem kempingowym było to niezłe wyzwanie. 





W końcu na szczycie


Zejście było tak samo ekspozycyjne jak wejście. 
Tuż obok rozlokował się kolejny szczyt Suchy.
Długo zastanawialiśmy się skąd taka nazwa. Okazało się, że ani na jego szczycie ani na zboczach kompletnie nie ma żadnego cieku wodnego. Za to zejście jest bardzo strome, po wydeptanej glebie z mnóstwem lużnych skał. Cały czas towarzyszy nam bujna kosówka. 
Tuż przed wypłaszczeniem docieramy do ściany lasu, za którą jest rozlokowanych kilka fajnych polanek . Niestety bliskość szlaku wyklucza nocleg pod namiotem.



Z grani schodzimy wzdłuż wyciągu narciarskiego  wprost na znajdujące się schronisko. Natychmiast padamy na ławeczki i zaspokajamy pragnienie w pobliskim żródle. Swe kroki kierujemy także do schroniskowego baru. O dziwo menu jest identyczne jak w schronisku pod Chlebem. 

Robi się niebezpiecznie póżno więc zaczynamy  nerwowo szukać noclegu. Niestety w pobliżu nic nie ma. Albo gęsty las, albo stromizna, albo bliskość szlaku.
Postanawiamy iść w dół z nadzieją, że może jednak coś się znajdzie. Po kilkunastu minutach odnajdujemy małą chatkę w lesie. Tylko dach wystawał z poza zbocza. Oglądamy ją dokładnie w wielką nadzieją ale nie odnajdujemy żadnej możliwości wejścia.
Rozczarowani idziemy dalej w dół. Za chwilę szlak odbija ostro w prawo. Ja jednak dostrzegam odchodzącą w lewo zapomnianą drogę zrywkową. Prowadzi ona na niewielką polanę z kępkami trawy. W obecnej sytuacji jest to idealne miejsce na nocleg. Ach ... gdyby była jeszcze woda....
Szybko rozstawiamy namiot i rozpoczynamy butelkową toaletę.




Mapa


..

Dzień 3

Noc byłą spokojna tylko nad ranem dało się usłyszeć szelest zwierzyny i niezbyt odległe porykiwania w formie gardłowego szczekania. Dla Marzeny te odgłosy były nowością więc ją zaniepokoiły. Powiedziałem, że jest to głos jelenia. Uspokoiła się choć chyba nie do końca mi wierzyła.



Z zaoszczędzonej wody przyrządzamy kawę i herbatę i jemy śniadanie z resztek prowiantu.
Plecaki na plecy i udajemy się dalszą mozolną drogę zejściową. 


 Miejscami jest ciekawa gdyż prowadzi nad otwartą przestrzenią z fantastycznym widokiem na Strecno.


Droga zejściowa się skończyła i w dolinie pojawił się potok.  W pierwszej chwili żałowałem , że nie wybraliśmy innego szlaku, szlaku który prowadził doliną. A nawet w dolinach miejsca pod namiot mogło nie być.

Można było uzupełnić  poranną toaletę oraz dokonać małej przepierki.


Końcówka szlaku przed miejscowością Strecno to płaska asfaltówka szerokim łukiem okalająca zamek z drugiej strony rzeki.



 Ta część jest niejako odcięta od świata gdyż połączenie zapewnia maleńki prom linowy.



 Jednak dla pieszych i rowerzystów jest wybudowany okazały most.



 Strecno to miejscowość słynąca z ruin zamku ulokowanych na pobliskiej skale. Jednak bliskość parku narodowego sprawia, że jest także skromna oferta turystyczna. Omijamy jednak pensjonaty i kierujemy swoje kroki do maleńkiej pizzeri. Zamawiamy pizzę i ... popadamy w zachwyt. Ciasto ręcznie wyrabiane, idealna konsystencja, wspaniały smak. Miód w gębie!!!




Uzupełniamy zapasy w lokalnym markecie i podążamy w dalszą drogę, która z początku jest drogą powrotną. Mijamy znany już nam mostek, tunelem przecinamy główną drogę i mijamy wielki turystyczny parking pod zamkiem.
Tuż obok odnajdujemy wartki strumień, który przez chwilę daje nam możliwość ochłody.
Ponownie rozpoczynamy długą drogę podejściową. Czasami łagodnie wije się ona po grzbiecie a czasami ostro wspina się. Nabieranie wysokości jest cięzkie do uchwycenia gdyż jedyną panoramą są okoliczne lasy.



Tylko od czasu do czasu pojawiają się wąska okna widokowe.





Docieramy na grań. Ścieżka nieco się wypłaszcza.








...


.

Mapa


..

Dzień 4


..

Mapa


..

Dzień 5


..

Mapa

Komentarze

Popularne posty