Portugalia czyli Europejskie Maroko.

 Dzień 1. Przylot.

Góry, plaża, morze czyli ...czas na urlop








Dzień 2. W krainie bogaczy.












Dzień 3. Zatoka przemytników


Portugalskie campingi to nie trawka ale albo afrykańskie klepisko albo piaskownica.
Każde miasto to kurorty i wielkie plaże. W cieniu tych miast żyją małe zabytkowe miasteczka z klimatycznymi knajpkami.
Tam gdzie nie jest łatwo dojechać tam nie ma ludzi na plaży. Docieramy w takie miejsce. Od razu kojarzy się z zatoką przemytników i grotami pełnymi skarbów piratów. My odnajdujemy skałkę ze świetnie maskującymi się małymi krabami.






















Dzień 4. Na krańcu świata.

Razem z Marzena JM wjeżdżamy w najbardziej wysunięty na południowy zachód część Portugalii. To teren parku narodowego i nieustanne góry zarówno wzdłuż linii brzegowej jak i w głębi lądu.
Temperatura nadal oscyluje w granicach 30 st C co nie pomaga w pokonywaniu 20 % podjazdów.
Na jednym z takich podjazdów łapię gumę.
Po dotarciu na "koniec świata" zastajemy kieszonkową twierdzę obronną.


































Dzień 5. Zachwyt.

Małe podsumowanie.
Południowe wybrzeże to same kurorty i mnóstwo turystów. Wjeżdżając w park narodowy drastycznie zmniejsza się obsługa turystyczna. Za to pojawiają się lokalne knajpki z przepyszną kuchnią oparta na owocach morzach w bardzo przystępnych cenach.
Dla rowerzystów kraj jest bezpieczny. Przeważnie kierowcy będą się wlekli przez 0,5 km niż wyprzedzać na gazetę. Ścieżki rowerowe są ale to prawdziwa masakra! Powstają nagle i nagle znikają. Także należy uważać na wytyczone szlaki rowerowe bo są odcinki, które w ogóle nie nadają się do jazdy pod sakwami.
W Portugalii jest zakaz biwakowania na dziko ale szczerze mówiąc to nawet ciężko rozbić namiot w takich miejscach.
Za to campingi są prawie wszędzie i są całoroczne. Sezon letni kończy. Się 31 pażdziernika. Campingi z 3 gwiazdkami to bardzo fajne miejsca z pralkami,
suszarkami do bielizny a także sklepikami, restauracjami i wiatami grillowym. Niestety podłoże jest albo piaszczyste albo wręcz jest klepisko dlatego konieczny jest namiot ze stelażem samonośnym.
Po zdobyciu przylądka na końcu Europy wkraczały w park Narodowy. Szczerze mówiąc jest nudny niż nasze nadwiślańskie chaszcze.















Dzień 6. Zaskoczenie.

A my ciągle przemierzamy park narodowy wędrując na północ. Krajobraz nieco się zmienił. Pojawiły się pola uprawne i wielkie plantacje pod folią. Uprawia się tu truskawki, maliny, melony ale także kaktusy.
Już dawno nie ma wielkich kurortów i wielkich plaż. Są za to małe miasteczka z małymi domkami i małymi plażami. Niezmiennie jednak są wielkie klify.








Dzień 7. Cisza.

Opuszczamy park Narodowy a tym samym żegnamy się ze skalistym wybrzeżem. Od Sines już nabrzeże jest piaszczyste.
Samo miasteczko Sines chociaż u jego podnóża jest gigantyczny port kontenerowy, to jest zabytkowe z mnóstwem wąskich uliczek niczym w marokańskich medynach.
Pojawiają się lasy korkowe z charakterystycznymi łysymi pniami.




Dzień 8. Kontrast,

To najnudniejszy dzień, przynajmniej pierwsza część dnia. Blisko 45 km jedziemy po nudnej szosie. Jest niedziela więc na drogach są całe peletony szosowców. Pozdrawiają nas. To miłe bo u nas w Polsce nigdy nie mogłem liczyć na taki gest.
Jedziemy w kierunku Troi. Od zjazdu na prom samochodowy droga przypomina pole golfowe w wersji XXL. W miasteczku podołamy się narodowym daniem.
Jedziemy na prom. Niestety jest to katamaran, który nie zabiera rowerzystów. Musimy wrócić się do promu samochodowego.
Dopływamy do Setubal. Od strony morza jest mało interesujące. Za to wewnątrz jest bardzo ciekawe. Jest mnóstwo kamienic z charakterystyczną ceramiką.
Jedziemy główną ulicą. Pomiędzy jezdniami jest olbrzymi deptak z "pijaną" ścieżką rowerową.
Wyjazd z miasta to mozolna wspinaczka.
Nocleg na campingu położonym tuż nad samym oceanem.





Dzień 9. pomyłka.



To był jak do tej pory najbardziej wymagający dzień. Z kampingu jedziemy w kierunku parku narodowego i na dzień dobry dostajemy kilka podjazdów o przewyższeniu ponad 200 m.
Po wydostaniu się z tej strefy zjeżdżamy do kolejnego miasteczka z twierdzą kieszonkową. Wyjazd z miasteczka to ponowna wspinaczka na 250 m w kolejnym parku. Zjazd był dla nas łaskawy bo był spadek 1-4 %.
Przed Lizboną nocujemy na campingu położonym w gęstej siatce podmiejskich dzielnic.

Dzien 10. Lizbona.




Dzień 11. up and down.





Dzien 12 . Zamki

Dzien 13. Na południe.

Dzień 14. W domu.




Komentarze

Popularne posty